niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 30

LOTTIE’S POV

Upłynęły dwie godziny od powrotu Harry’ego z siłowni, jednak ten nadal nie wydawał się odprężony. Przy każdym najmniejszym ruchu wykonywanym przez chłopaka mogłam zauważyć mięśnie napinające się,  jakbym wykonywał jakąś mozolną i ciężką pracę.

Tego dnia przez nasze mieszkanie przewinęła się niezliczona liczba osób, każdy miał do nas jakąś sprawę. Niall przyszedł zjeść u nas kolację, Liam potrzebował książki, a kilku nieznanych mi facetów chciało pożyczyć pieniądze, które Hazz oczywiście im dał.

Okazję, by porozmawiać z Lokatym otrzymałam dopiero około godziny dwudziestej drugiej.

- Powiesz w końcu co się stało?- zapytałam.
- Ugh.- jęknął, nie przerywając nalewania piwa do wysokiej szklanki.
- Nie lubię, gdy pijesz.
- Super.
- Mógłbyś mi nie odpowiadać jednym słowem?!
- Przeszkadza ci to?
- Otóż to!

Odstawił naczynie, po czym odwrócił się do mnie twarzą, opierając się tyłem o blat.

- Wyjeżdżam na dwa miesiące.

Jego słowa zdawały się docierać do mnie w zwolnionym tempie. Potrzebowałam chwili, by przetworzyć i zrozumieć ich sens.
                   
- C-Co?!
- Mam kilka ważnych walk, przed którymi muszę wyjechać na swego rodzaju obóz dla bokserów.
- A-al… Ale dwa miesiące?
- Muszę. Kocham to co robię.
- Więc mnie nie kochasz?

Wiedziałam, że to cios poniżej pasa, ale nie potrafiłam pogodzić się z faktem, iż wyjeżdża na tak długi czas. Nie zdawałam sobie sprawy z faktu, że przez kilka minut nie oddychałam. Po prostu patrzyłam w jego oczy w kolorze głębokiej zieleni.

- Przecież wiesz, że Cię kocham.- powiedział, ujmując moją dłoń.
- No nie wiem, ale ja też mam ci coś do powiedzenia.
- Słucham.
- Zamierzam studiować. Dostałam się na Oxford.

Przez moment wpatrywał się we mnie z twarzą bez jakiegokolwiek wyrazu.

- Jaki kierunek?
- Język i literatura.*- odparłam z dumą w głosie. Nie łatwo dostać się na tak prestiżową uczelnię.
- Gratuluję.

Nim zdążyłam zareagować, mój chłopak opuścił zarówno pomieszczenie jak i mieszkanie.

- Harry!- krzyknęłam za nim na korytarzu, ten jednak nawet nie odwrócił się.- Wróć…- dodałam niemal szeptem.

Tego wewnątrz się bałam. Bałam się, że źle zareaguje, że mnie zostawi. Moje najgorsze obawy ziściły się.

- Co się stało?!- Kate była zdezorientowana.
- Harry… Wyszedł.
- Dlaczego?!
- Powiedziałam mu o college’u.

Ze złością ocierałam łzy cieknące po mojej buzi.

- Jestem głupia.- opadłam na fotel.
- Nie jesteś, ale musisz jeszcze poznać „zasady” obowiązujące w związkach.
- Nie powinnam chyba w ogóle mieć chłopaka.. Wszystko psuję.

HARRY’S POV

- Jaki kierunek?
- Język i literatura. – odparła Brunetka.
- Gratuluję.

Nie wiem czy tak rzeczywiście było, ale temperatura w pomieszczeniu wzrosłą ekstremalnie. Zacisnąłem usta w wąską linię, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedłem z mieszkania.

- Harry!

Jej głos uderzał w moje uszy. Nie byłem wściekły na nią, ale na siebie.  Dobrze zdawałem sobie sprawę z rzeczy jakie dzieją się na uniwersytetach i jak zachowują się tam faceci,  należący do tych wszystkich dennych bractw. A ja? A ja, będąc jej chłopakiem nie będę mógł jej bronić i pilnować. Ugh.

- Masz czas?- zadzwoniłem do Liam’a.
- Mam.
- Wpadnę.

Mimo wielu ograniczeń prędkości, ja jechałem zbyt szybko, zbierając wiele zawistnych spojrzeń ze strony innych kierowców.

* * *

Obraz przed moimi oczami stawał się co raz bardziej rozmazany, a dźwięki, nawet te najcichsze, były dla mnie zbyt głośne.

- Może już starczy?

Nie wiem kto do mnie mówił, ale prawdopodobnie był to Niall.

- Słuchasz mnie?

Coś na kształt ręki mignęło przed moją twarzą.

- Jasne, Niall. Jasne.- mruknąłem.
- Grr. To ja. Demi. Chodź, wracasz do domu.

Z trudem dźwignąłem się na nogi, by po chwili gruchnąć na podłogę, potykając się o jakąś niewidzialną przeszkodę.

- Chciałbym… Żelków!

O tak! Tego potrzebowałem! Żelków! Żelki są pyszne. Żelki są kolorowe. Żelki to moi najlepsi przyjaciele. Są niesamowite. Tyle różnych kształtów. Misie, robaczki… O! I są też te kwaśne! Kwaśne są najlepsze.

- Nie mam ich.
- Jak to nie?! Każdy ma żelki w domu!- krzyknąłem.
- Chodź.
- Demi?
- Hm?
- Kochasz mnie?
- Oczywiście. Wszyscy kochają Harry’ego.
- Wiem!
- To dobrze.
- Ale ty nie wiesz czegoś co ja wiem!- podskoczyłem.
- A co takiego wiesz?
- Nie pofjem!
- W  takim razie mogę cię już zabrać do domu?
- Dobra. Dobra. Powiem Ci.
- …?
- Chodzi o Liam’a.

Dziewczyna wciągnęła głośno powietrze.

- On…
- Tak?
- On… To nie będzie miłe.
- Harry! Mów!
- Liam jest chłopakiem!

Zauważyłem jak przewróciła oczami.

- Co ty nie powiesz…
- Chcę do domu. Chcę do L... Lou.
- Lou?
- No mojej dziewczyny.
- Chyba Lottie?
- No mówię. Idiotę ze mnie robisz?- warknąłem.
- Gdzie tam. Nigdy. Idziemy do samochodu.


LOTTIE’S POV


Hazz nie wrócił o własnych siłach, lecz prowadzony przez ledwo trzymającą go Demi.

- Uważaj na niego. Nieźle się nawalili.- ostrzegła mnie  na odchodnym.
- Dziękuję. Do zobaczenia.

Tej nocy nie potrafiłam spać obok niego. Odór alkoholu naprawdę mnie odrzucał.

- Przepraszam.- jego już dość otrzeźwiony głos wyrwał mnie z objęć morfeusza.
- Nie masz za co. To ja przepraszam, Skarbie.  Nie powinnam tego ukrywać.
-  Zbyt  gwałtownie zareagowałem.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Umm.. . Chyba pierwszego września.
- Będę tęskniła, wiesz?
- Ja bardziej, Słoneczko.- szepnął.
- Niee. Dlaczego zawsze godzimy się w nocy?- od dawna mnie to ciekawiło.
- To chyba ta atmosfera.- rzucił dość normalnym głosem, mimo to brzmiał nad wyraz sexownie.
* * *

Trzydziestego pierwszego sierpnia wybraliśmy się grupowo nad wybrzeże, by odpowiednio pożegnać się z naszymi wakacjami. Dla mnie był to ostatni dzień, kiedy mogłam  nacieszyć się towarzystwem mojego ukochanego… Nie przeżyję bez niego.

- Kocham plażę…- westchnęła Demi, po czym rozciągnęła się na ręczniku.

Ja, mówiąc szczerze, nigdy nie byłam wielką fanką morza i tej całej otoczki: opalania, imprez, piasku. To nie było dla mnie.

- Chodź ze mną na spacer.- zachrypnięty głos Harry’ego rozbrzmiał tuż przy moim uchu.

Z Tobą choćby na koniec świata.


- Ej! Gdzie idziecie?! A kto rozpali ognisko?!- wrzasnął Niall.
- Ty, Frajerze!- roześmiał się Styles.

Wędrowaliśmy brzegiem w ciszy, którą zaburzał jedynie szum fal.

- Będę tęsknił.- odezwał się w końcu.
- Nawet nie wiesz jak…
- Wiem, bo czuję to samo.- przerwał mi.
- Ja już tęsknię. Kocham Cię. Boję się zostać tutaj sama.
- Lottie. Ugh.

Delikatnie położył mnie na piasku, po czym usiadł na mnie okrakiem.

- Będziesz o mnie pamiętała, right?
- Przecież będziemy w kontakcie.
- A jeśli... Nie, to głupie.
- No mów.
- Boję się, że Lou znowu spróbuje zbliżyć się do Ciebie.
-Nie zrobi tego. Kiedy był w szpitalu, odwiedziłam go.
- I?
- Stwierdził, że nie powinniśmy się ogólnie kontaktować.
- Żałujesz? Żałujesz, że on tego chce?
- Nie. Kocham Ciebie.

Spojrzał na mnie z uśmieszkiem.

- Co?- zdziwiłam się.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak, Głupku.
- Nie, Pajacu.
- Tak, Księżniczko.
- Ugh. Nie potrafię się z Tobą sprzeczać. Jesteś zbyt uroczy.
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie. Jest mężczyną!
- Uroczym mężczyną.
- Jak chcesz, Mała.
 - Pff.
- Eghr.- jęknął.
- Hm?
- Dwa miesiące będę spał sam. Bez Ciebie.
- Ugh… Będzie mi źle.

Nagle oczy Harry’ego rozszerzyły się, a ten podniósł się z mojej klatki piersiowej.

- Co się dzieje?
- Nic. Nic.
- Ach.
- Jest!- krzyknął, kiedy odszukał coś w kieszeni swoich spodni.

Kocham Cię.

- Trzymam to od kilku dni…- wyznał, wystawiając w moją stronę pudełeczko ułożone na jego rozłożonej dłoni.
- Co to takiego?- pisnęłam podekscytowana.
- Zobacz.

Kocham Cię.

Opakowanie skrywało w sobie malutką zawieszkę w kształcie papierowego samolociku przytwierdzoną do niesamowicie cienkiego srebrnego łańcuszka. Był tak delikatny, iż mogło się wydawać, że poprzez samo patrzenie jest się w stanie go zniszczyć...

Kocham Cię.

- Kocham Cię.- wypowiedziałam w końcu te słowa na głos.
- Też Cię kocham, moje serduszko.
- Mój Boże… Jest taki... Taki piękny.- zachwycałam się.
- Nie jest nowy.- przyznał.- To pamiątka. Nie rozstawałem się z nim przez 18 lat.
- Więc dlaczego teraz…?
- Jest jak talizman. Jak moje serce. Moja dusza już jest twoja, dlatego teraz daję ci moje serce.

Chciałam spojrzeć w te jego magiczne oczy, jednak uniemożliwiał mi to potok łez, nagle zamazujący mój obraz.

- Hazz…- moje dłonie spoczęły po obu stronach jego twarzy.- Jesteś niesamowity.

Nasze usta złączyły się w pełnym uczucia i tęsknoty pocałunku.

- Chyba… Chyba powinniśmy do nich wrócić.- szepnęłam.
- Też tak sądzę.

Ognisko było już rozpalone, a koszyki z jedzeniem ułożone na kocach.

- No pięknie, Dziewczynki!- Harry zaklaskał.

Horan wskoczył na niego i po chwili leżeli na ziemi, siłując się.

- Eh...  – westchnęłam, biorąc butelkę piwa.
- Co jest?- zapytała Kate.
- Boję się. Studia, praca i do tego on wyjeżdża…
- Dasz radę. Zobaczysz.

Spojrzałam na chłopców grających w piłkę oraz na dziewczyny. Spostrzegłam jak wielkie szczęście mam. Idealny chłopak, wspierający przyjaciele… Czego więcej mi potrzeba?! No może, rodziców mieszkających w pobliżu… Ale jednak… Moje życie nie jest złe.

- O! Spadająca gwiazda!- pisnęła Jefferson.
- Pomyśl życzenie!

Nie musiałam nawet zgadywać, by domyślić się jakie ono będzie.

Zayn.

- Zimno jakoś.- zatrzęsłam się.
- Trzymaj.- uśmiechnął się Niall.
- Aw, dziękuję!
- Khym…- odchrząknął Lokaty.
- Zazdrośnik.- Niall poruszył brwiami.
- Nie prawda!
- O tak.
- Um… - odezwała się Kate.- Chciałabym wam coś powiedzieć.
- Zamieniamy się w słuch.
- Byłam u lekarza i… Będziemy mieli synka!
- O mój Boże! Gratuluję!- przytuliłam ją.
- Wasz syn będzie cały w tatuażach i ucieknie z domu? – zapytał Hazz.
- Nie! Nie ma mowy!

Wiedziałam, że Harry’emu chodziło o podobieństwo ich dziecka do Zayn’a, który faktycznie zwiał z domu w wieku dwunastu lat.

- Może przynajmniej będzie śpiewał tak dobrze jak on.

Oczy mojej przyjaciółki zabłyszczały niebezpiecznie.

- Chciałaś tak szybko założyć rodzinę?- pytanie było kierowane do Brunetki.
- Ja… Um… Nie?
- Porozmawiajmy o czymś innym.- zaproponowałam.
- Dzięki.- powiedziała bezgłośnie przyjaciółka.

Niedługo potem obserwowałam, jak Harry ze stoickim spokojem opiekał swoją piankę… Z każdej strony, pod każdym możliwym kątem byleby była idealnie przysmażona.

- Dla Ciebie.- wystawił w moją stronę patyk.
- Wow. To patyk…?
- Nie!

Obrócił go drugim końcem do mnie, gdzie tkwiła parująca jeszcze pianka.

- Dużo czasu jej poświęciłeś, powinieneś sam ją zjeść.- zachichotałam na jego hojny gest.
- Nie. Weź ją.- uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Na pół?
- Okej!
- Ał! Parzy!- pisnęłam.
- Kurwa. Daj.

Zassał delikatnie mój palec wskazujący.

- Lepiej?

Pokiwałam głową na „tak”.

- To dobrze.- złożył na ranieniu ostatni pocałunek, po czym zdjął piankę.- Trzymaj.
- Dziękuję!

Tego wieczoru niezbyt udzielałam się w żywej rozmowie przyjaciół. Moją głowę zaprzątały setki myśli i pytań, co sprawiało, iż byłam wyjątkowo milcząca. Obracałam malutki samolocik i patrzyłam w gwiazdy, podczas gdy ramię Harry’ego było nieprzerwanie ciasno oplecione wokół mojej talii.

- Już dość późno… Czas wracać.- obwieścił Liam.
- Nigdzie nie wracam!- wrzasnął dość wstawiony Horan.
- Tak, wracasz.
- Nie!

Chłopcy złapali go za ręce i pociągnęli w stronę samochodów.

- Lottie?- wyszeptała Demi.
- Tak? Dlaczego mówisz cicho?
- Muszę. Wiesz… Liam wyjeżdża z Harry’m i… Nie chciałabym być sama w tak wielkim domu.
- Zamieszkaj u nas.- wzruszyłam ramionami.
- Serio serio?
- Oczywiście!
- Nie wiem jak… Wam dziękować!
- Nadal nie rozumiem, czemu mówiłaś tak cicho?- wyznałam.
- Jeśli mój aniołek dowiedziałby się, że nie chcę żeby wyjeżdżał… No… Po prostu rzuciłby wszystko i został tutaj.
- Musi mocno Cię kochać.
- Nie bardziej niż ja jego.

Delikatny uśmiech wpłynął na jej usta.

* Sprawdzone :) Istnieje taki wydział na Oxfordzie.
_____________________________________________________________

Hej!

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale 
ostatni mi się komputer psuł i nie miałam jak dodać...
Z telefonu przecież nie mogłam ;c
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Wiadomość!
Kończę tę ff za kilka rozdziałów i po
krótkiej przerwie wezmę się za drugą część :)
Ah i....

10 komentarzy = Kolejny rozdział

Przepraszam, ale muszę :c

Little Bird ♥

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 29




Wiedziałam, że Kate nie powinna denerwować się w stanie w jakim się znajdowała, jednak musiałam w końcu podzielić się z najbliższymi swoją decyzją. To była ta chwila.


- Lottie? Proszę powiedz.- jej głos był cichy, pełen napięcia.
- Nie bój się. To nie jest nic strasznego.- próbowałam podnieść przyjaciółkę na duchu.
- Powiedz, że to nie jest to o czym myślę.
- A o czym myślisz?
- Chcesz polecieć na stałe do Teksasu?
- Co? Nie! Oczywiście, że nie!


Dziewczyna odetchnęła, jakby ktoś zrzucił z jej ramion wielki ciężar.


- To o co chodzi?
- Kate…
- Oto wasze zamówienie!- zaszczebiotała Vanessa.
- Dziękujemy.- powiedziałyśmy w tym samym czasie.
- Smacznego!


Podziękowałyśmy po raz drugi, po czym zaczęłam mówić.


- Kate. Po tych wszystkich zdarzeniach ostatnich miesięcy, postanowiłam zaczerpnąć choć trochę normalności. Zobaczyć jakie jest życie innych dziewiętnastolatków.
- W jaki sposób?
- Jak wiesz zbierałam pieniądze, ale nikomu nie mówiłam na co.
- Aham.
- Otóż… Pod koniec czerwca złożyłam wnioski o przyjęcie na kilka uniwersytetów. – wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.
- Wróć wróć. CO?
- Idę na studia.
- … Lottie! Jak mogłaś mi nie powiedzieć?!
- Nie byłam pewna czy dostanę się na którąkolwiek uczelnię.
- I…?
- Idę na cholerny Oxford!
- O mój boże! Gratuluję!- zapiszczała, po czym przytuliła mnie nad restauracyjnym stolikiem.- Dasz sobie radę? W sensie czesnego.
- Powinnam dać… Jeśli nie to zatrudnię się gdzieś.
- Hazz wie?
- Jeszcze nie…- pokręciłam głową.
- Powinnaś mu jak najszybciej powiedzieć. Na nim najbardziej to się odbije, nie będziesz miała czasu dla nikogo.
- Wiem, ale boję się.
- Został nie cały tydzień do początku roku, musisz się sprężać.
- Oj wiem.
- A jak z mieszkaniem?
- Zastanawiałam się nad akademikiem, ale nie chcę zostawiać Ciebie.
- Poradzę sobie! Z… Eh.


Jej nastrój uległ diametralnej zmianie.


- Obudzi się. Wie, że ma dla kogo żyć.
- Co jeśli nie przebudzi się w najbliższym czasie?
- Jego stan nie był tak poważny, by zajęło mu to  kilka miesięcy czy lat.
- Nie jesteśmy lekarzami, Charls. Nie możemy być tego pewne.
- Nie, nie płacz. Kochana, myśl pozytywnie. Zayn to silny facet. Zobaczysz, że szybko się wyliże.


Nienawidziłam uczucia bezradności jakie towarzyszyło mi w takich momentach. Ta cholernie męcząca świadomość, że osoba, którą kochasz cierpi, a ty nie wiesz jak jej pomóc, mimo że chcesz tego z wszystkich swoich sił. Nie byłam najlepsza w pocieszaniu, więc  przyzwyczaiłam się do tego, jednak tym razem było trudniej. Kate była przy mnie zawsze, kiedy jej potrzebowałam , lecz ja nie potrafiłam (nie mogłam) jej się za to odwdzięczyć. Miałam w sobie tyle siły, by jedynie jej powiedzieć, że Zayn obudzi się ze śpiączki i nie zostawi swojej rodziny…. Ale bądźmy szczerzy… Takie pocieszenie nic nie daje, może jedynie pogłębić melancholijny nastrój,  a tego raczej nikt nie chce.


- Jedz.- poleciłam, zważając na potrzeby jej dziecka.
- Lots..
- Tak?
- Dziękuję. Kocham Cię.- widziałam w oczach Kate wdzięczność, choć nie wiedziałam za co.
- Nie masz za co, Skarbie. Też cię kocham.


Posiłek minął nam w całkowitej ciszy, żadna z nas nie była skora do pogawędki. Co jakiś czas zauważałam jak wzrok Kitty wędrował gdzieś w przeciwny koniec lokalu.


- Na co tak patrzysz?- zapytałam w końcu, zaintrygowana.
- Nie odwracaj się.- ostrzegła.-  Ten… Jake, czy jak on tam miał na imię, cały czas wpatruję się w Ciebie.
- Chyba w moje plecy.- zachichotałam.
- Sądzę, że mu się spodobałaś.- poruszyła sugestywnie brwiami.
- Ja? Proszę Cię.
- Tak ty! Już w liceum podobałaś się chłopakom.
- Nie? Z afro na głowie? Z wagą jak mężczyzna w średnim wieku? Nie. Zdecydowanie nie.
- Nie miałaś afro, miałaś słodkie loczki.
- To Harry ma słodkie loczki, ja miałam jeden wielki kołtun.- parsknęłam z odrazą.
- Przestań.


Przyjaciółka odłożyła sztućce na naczynie, po czym oblizała usta.


- Smakowało Wam?
- Oczywiście! Było przepyszne! 
- Masz ochotę na deser?
- Yhyym.


Przywołałam kelnera, którym okazał się być wnuczek właścicieli.


- Co chciałybyście zamówić?- zapytał uprzejmie.
-  Hmm… Jakiś deser. Co nam polecasz?
- Zależy…
- Chcę coś czekoladowego!- powiedziała Kate.
- W takim razie.. Może czekoladowy torcik z kawowym akcentem polany białą czekoladą?
- O! Tak!
- A ty, Lottie?


Zwrócił się do mnie po imieniu? Pamięta je?


- Zaskocz mnie. Byle były owoce.- rzuciłam.
- Załatwione.- oświadczył, po czym odszedł w stronę wejścia na zaplecze.
- Widziałaś?- ożywiła się nagle Brunetka.
-  Ale co?
- Widziałaś jak na Ciebie patrzył?
- Normalnie!
- Jasne. Jasne.


Nie minęło trzydzieści minut, a na naszym stoliku zagościły pysznie wyglądające desery.


- Co masz, Lottie?
- Chyba tarte z kremem budyniowym i owocami.- rozanieliłam się.
- Zazdro…- westchnęła.- Ale moje i tak lepsze!
- Ciąża ci służy!- zaśmiałam się.
- W jakim sensie?
- Jesteś weselsza itp.
- Nie zauważyłam, ale to fajnie.
- Czekaj, zadzwonię do Harry’ego.


Wstałam z krzesła, by wyjść przed restaurację.


- Charlotte?


Nie wiem jak on to robił, ale na dźwięk jego głosu wszystkie mięśnie w moim ciele spinały się, a płuca przestawały pompować  tlen.


- T-Tak.
- Gdzie jesteście?- miał ten swój nadopiekuńczy ton.
- Jemy. Mógłbyś po nas przyjechać?
- Jasne.
- Pamiętasz gdzie Cię ostatnio zabrałam?
- Tak. To tam?
- Yhym.


Żadne z nas jednak się nie rozłączyło.


- Harry? Coś jeszcze?
- Właściwie to tak. Kocham Cię, Kochanie.


Moje oczy momentalnie zaszkliły się.


- Jeju. Też Cię kocham, Misiu! Nie mogę się doczekać, kiedy Cię zobaczę!
- W takim razie już wychodzę z domu.- zakończył połączenie.


Na twarzy Kate gościł uśmiech od ucha do ucha.


- Co?
- Jesteś z nim szczęśliwa.- rzekła.
- Kocham go. Bardzo.
- Bardziej niż Louis’a?
- Kate, nie zadawaj mi takich pytań.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało.



***



Harry, wchodząc do lokalu, nieświadomie zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Trzydzieści par wlepiało w niego swój wzrok.


- Hej, Dziewczyny.- mruknął.


Kocham Cię.


- Cześć.- odpowiedziałam, mimo dwóch słów kotłujących się w mojej głowie.
- Siemka!
- Chcecie gdzieś jeszcze wstąpić po drodze?
- Niee.
- Key. Będę musiał pojechać na siłownię. Mam coś do załatwienia, to potrwa kilka minut.
- Nie ma sprawy.- zapewniłam go.


KATE’S POV


Cholernie miło było patrzeć na tę dwójkę. Nigdy dotąd nie widziałam osób tak bezgranicznie zakochanych w sobie nawzajem. To trzeba zobaczyć, by zrozumieć o czym mówię. Wzrok lokatego chłopaka przepełniony był bardzo intensywnym uczuciem, którym darzył dziewczynę naprzeciwko siebie. Wydawało się jakby żyli w jakimś swoim własnym świecie, we własnej mydlanej bańce. Jednak w mojej głowie wciąż miałam obraz Lottie z czasów jej związku z Louis’em. Nie wiem, z którym z nich była szczęśliwsza, ale… Kurwa. Powinna być z Tommo. Był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem i pierwszym, którego pokochała…. Muszą być razem! Pewnie już dawno moje życzenie zostałoby spełnione, gdyby nie to porwanie i fakt jak słodkim, opiekuńczym, a zarazem odważnym mężczyzną był Harry.


- Przepraszam, że przerywam wam te wgapianie się w siebie, ale ludzie rzucają wam dziwne spojrzenia. Zaraz zadzwonią po psychiatrę.- rzuciłam z sarkazmem.


- Um.. Tak…- bąknęła Charlotte, a jej policzki oblał dobrze mi znany rumieniec.


Pojazd zatrzymał się dopiero pod jakimś obskurnym budynkiem, który prawdopodobnie mógł być siłownią. 


- Zaraz wrócę.- Harry zamknął drzwi od strony kierowcy.



***



Kiedy wrócił wyglądał na naprawdę zmartwionego, tym co wydarzyło się w czasie tych trzydziestu minut jego nieobecności. 


- Co się stało?- zapytała Charlotte, charakterystycznym dla niej, cienkim głosem.
- Porozmawiamy w domu, dobrze?


Chłopak spojrzał na mnie we wstecznym lusterku, jakby to przeze mnie nie chciał mówić. Poczułam się jak intruz. 


- Mogę Was...- zaczęłam, jednak przerwano mi.
- Nie.


Podczas jazdy zauważyłam, iż długie palce Hazzy mocno zaciskają się na kierownicy, do tego stopnia, że pobielały mu kłykcie. Lottie musiała również to widzieć, ponieważ położyła dłoń na jego ramieniu, sprawiając, iż nieco się rozluźnił.


___________________________________________________________

Hej.

Nie należy do najdłuższych, wiem. Miałam na prawdę pracowity
 tydzień, tzn te trzy dni. Kurde. Sorry, muszę się wam 
pochwalić xD Moja nauka do testów nie poszła na 
marne! Moim zdaniem 91% z polskiego i 98% z 
angielskiego to nie mało *o* Popłakałam się na widok wyników, 
bo spodziewałam się, że będą milion razy gorsze :')
Moja średnia też jest dużo wyższa niż na półrocze..
Uff. Wychodzi mi 4,6, na tyle liczyłam xD 
Jest dobrze. teraz będę miała więcej czasu na pisanie :)
Wczoraj miałam bal na zakończenie gimnazjum i ledwo 
żyję, ale musiałam dokończyć rozdział :D 
Btw. To był najlepszy wieczór mojego życia *-*
Czas na pytania. 

Question 1. Spodziewał się ktoś, że tą decyzją będzie
pójście na studia?

Question 2. Jak myślicie? Czemu Harry był tak
zdenerwowany?

CZEKAM NA WASZE ODPOWIEDZI 
W KOMENTARZACH!

Ps. Nie wiem czy widziałyście, ale dodałam
Jake'a do zakładki z bohaterami... Jaki on
jest przystojny! *-*

Little Bird  ♥

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 28



- A więc…- zaczęła, usadawiając się wygodniej na materacu mojego łóżka.- Zaczekaj.


Dziewczyna wyjęła z tylniej kieszeni swoich spodni telefon, po czym w mgnieniu oka odpisała na wiadomość, którą otrzymała chwilę wcześniej.


- Moi bracia to tacy typowi faceci. Serio. Dla nich mówienie o uczuciach jest swego rodzaju hańbą, nigdy nie słyszałam, by któryś nich powiedział „Kocham Cię”…


Cóż. Ja tak.


- Nigdy nie przyprowadzali swoich dziewczyn na spotkania rodzinne i takie inne. Nie rozumiałam co nimi kieruje, ale z biegiem lat zauważyłam o co chodzi. Oni chcą być traktowani jak dorośli mężczyźni, a wystarczy raz spojrzeć i już wiesz, że w głębi duszy to nadal dzieciaki. Z tego co wiem to ta płeć tak ma.- parsknęła.
- Chyba tak.
- Ale wiesz co?
- Hm?- mruknęłam, mimo iż wiedziałam, że to było pytanie retoryczne.
- Odkąd pojawiłaś się ty, wszystko uległo zmianie.
- Jakiej?
-Hazz i Lou nigdy nie byli ze sobą w dobrych stosunkach, ale w ostatnich dwóch miesiącach kłócili się codziennie. Dosłownie. Nie poznawałam ich. Louis po części zmienił się na lepsze… Był uśmiechnięty, milszy, odzywał się do nas częściej i w ogóle nie przypominał samego siebie, jednak… Któregoś dnia przyjechał do nas i był serio wkurwiony. Bez kija nie podchodź. Nawrzeszczał na wszystkich, po czym pojechał sobie jak gdyby nigdy nic. Kilka godzin później pojawił się Harry…. Jego humor był przeciwieństwem Huraganu Louis. Był rozanielony! Dlaczego był szczęśliwy? Bo zerwałaś z Boo. Mama wygłosiła mu kazanie, że to egoistyczne, ale wtedy żadne z nas nie dostrzegało tego co on do Ciebie czuł.
- A teraz?
- Teraz widać to na kilometr. Chciałabym móc porównać ich miłość do Ciebie, ale nie mam do tego prawa. Nie wiem co ukrywają, ale jedno jest pewne. Zawróciłaś im obu w głowach, a ja kompletnie nie wiem jak to zrobiłaś w tak krótkim czasie… Jestem pod wrażeniem.
- A Suzie?
- Ta cała Suzie to niezła szmata. Od początku nikt z nas jej nie lubił. Mieliśmy rację, że pałaliśmy do niej nienawiścią. Naciągnęła go na dziecko, a Lou nawet jej nie kochał i nie kocha…  Ugh. On się tak cholernie zmienił i jeszcze to porwanie… Kiedy ja się urodziłam, mężem Jo był już Mark, więc nie wiedziałam na dobrą sprawę jaki był Robert.
- Robert?
-Biologiczny ojciec Louis’a. Nasza mama długo dochodziła do siebie po jego rzekomej śmierci. Kochała go. Niestety nie wiedziała, jak złym człowiekiem jest.  Oby gnił w więzieniu.


Przytaknęłam głową, całkowicie zgadzając się z jej słowami.


- Tommo bodajże dwa tygodnie temu zawitał u nas już całkowicie odmieniony. Rodzice nie mogli uwierzyć i załamywali ręce nad jego wyglądem. Moim zdaniem pasują mu tatuaże, ale to najmniej ważne. Przyjechał także Harry. Byłam zdziwiona, że tego dnia odnosili się do siebie w miarę normalnie. Usiedliśmy w trójkę na balkonie. Ja sprawdzałam swojego Twitter’a, a oni pili piwo. Wtedy  Lou powiedział najdojrzalszą rzecz w ciągu całego swojego życia.
- Co takiego?- dociekałam.
- Khym. Khym. Powiedział „Liczy się dla mnie tylko jej szczęście. Jeśli Lottie ma być szczęśliwsza przy Tobie, to proszę bardzo. Droga wolna. Chcę, żeby po prostu było jej dobrze”.
- Boże…- zakryłam usta drżącą dłonią.
- Charlotte. Nie będę ci narzucała swojego zdania. To z kim się zwiążesz to już wybór twojego serca. Nie patrz na współczucie czy na coś innego… Patrz na to co czujesz.


To zdumiewające, że moja imienniczka miała zaledwie szesnaście lat, a potrafiła podnieść mnie na duchu lepiej niż ktokolwiek w moim wieku lub starszy. Mówiła rzeczy, które uderzały bezpośrednio do mojego mózgu i wspomnianego przez nią serca, powodując u mnie nastrój idealny dla przemyśleń. Były słowa, które dusiły się we mnie od tygodni, ale to był ten moment. Moment, w którym miałam okazję wypowiedzieć je na głos, nie będąc przy tym ocenianą. Odetchnęłam więc głęboko, po czym spojrzałam w jej błyszczące oczy.


- Kocham Harry’ego. Kocham to jak się przy nim czuję. Naprawdę uwielbiam w nim wszystko… No, prawie wszystko. Ale z drugiej strony… Z Louis’em połączyło mnie coś szczególnego. To jakaś niewidzialna nić, ale.. Nie pasujemy do siebie.
 - Wy?- zaśmiała się.- Oczywiście, że pasujecie. Nie wiesz o nim za wiele.  Nie znasz jego ciemniejszej strony, ale nie musisz się jej bać… Wiem, że jesteście dopasowani przez los. On jest ciemnością, a ty jego światełkiem. Ponoć przeciwieństwa się przyciągają.


Kątem oka dostrzegłam Harry’ego, opierającego się o framugę drzwi. Ręce miał założone na klatce piersiowej, a jego usta tworzyły linię prostą.


- Przynajmniej tak mówią ludzie.- dokończyła Blondynka.


Lokaty prychnął, po czym odezwał się tym swoim zachrypniętym głosem.


- Młoda. Chodź.


Lottie spojrzała na mnie przelotnie, następnie opuściła pomieszczenie w ślad za swoim bratem.


- Boże…- przetarłam zmęczone oczy dłońmi.


Ten dzień przyniósł ze sobą wiele złych zdarzeń i sprzecznych emocji. Zabawne, że moje szare życie nagle zmieniło się diametralnie. Monotonnie dnia codziennego zastąpiły wielkie pieniądze, nieznane mi dotąd uczucia, porwania, chore zagadki z przeszłości i popieprzone sytuacje. Pasowało mi to… Do czasu. Chyba nikt nie chciałby spędzić tygodnia, przetrzymywany w jakimś magazynie bez jedzenia czy dostępu  do bieżącej wody.


Byłam wyczerpana… Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Potrzebowałam snu. Dużo snu.


Zamknęłam się w łazience. Ubrania zsunęły się z mojego ciała, powodując zimny dreszcz na całej jego powierzchni. Płyn do demakijażu pozwolił mi na doszczętne pozbycie się resztek makijażu sprzed kilku dni… Odbicie w lustrze wyglądało okropnie. Podkrążone oczy, zadrapania, siniaki… Bili mnie. Brutalnie.


Dość.


Ciepła woda pozwoliła mi na pierwszy od długiego czasu moment odprężenia. Masowałam swoją skórę żelem mango, którym zawsze, cudowanie pachniał Harry. Szampon oraz odżywka ożywiły moje włosy, które naprawdę potrzebowały umycia… To było to… Rozkoszowałam się każdą sekundą spędzoną pod prysznicem. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy.  Niechętnie odsunęłam zasłonę w ryby, by osuszyć się wielkim ręcznikiem.



***



Zielonooki czekał, bawiąc się małą piłeczką. Nawet na mnie nie spojrzał tak jak to zazwyczaj czynił.


- Coś nie tak?- zapytałam, opierając głowę o jego ramię.
- Nie.- rzucił krótko.


Potrząsnęłam głową.


- Dokąd idziesz?
- Będę spała w pokoju dla gości.
- Z jakiej racji?
- A może z takiej, że jesteś na mnie wkurwiony bez konkretnego powodu?!- powiedziałam ciut za głośno jak na porę nocną.
- Bez żadnego konkretnego powodu?!- powtórzył.- Ty chyba sobie ze mnie kurwa kpisz!
- Co takiego zrobiłam?!
- „ Z Louis’em połączyło mnie coś szczególnego”- przedrzeźniał z wyraźną odrazą w głosie.
- Słyszysz tylko to co chcesz słyszeć!
- Ta. Leć do niego. Przecież tak idealnie do siebie pasujecie!


Zacisnęłam usta, starając się utrzymać łzy w granicach moich oczu. Czułam się okropnie, więc bez słowa odeszłam.



***



Nigdy dotąd nie przebywałam w gościnnym pokoju dłużej niż pół godziny. Zazwyczaj jedynie zmieniałam tutaj pościel, ścierałam kurze czy odkurzałam. Tego dnia było inaczej. Miałam tam spędzić całą noc. Sama, nie czując ciepła bijącego od mojego ukochanego. Tak. To jego kochałam. Dawał mi wszystko czego potrzebowałam. Przy nim czułam się potrzebna. Uzupełniał mnie.


Nie. Nie. Nie.


Mimo zapierania się z wszystkich sił, już kilkanaście minut po wsunięciu się pod kołdrę obcego mi łóżka, załkałam w poduszkę. Londyn to około ośmiomilionowe miasto, ja miałam te szczęście że w tym tłumie odnalazłam mojego własnego Anioła, a teraz? To ja wszystko pieprzyłam na każdym kroku. Dlaczego? Dlatego, że spotkałam również brata mojego Aniołka. Hah. Z ich dwojga każdego mogłabym nazwać Aniołkiem. Obaj wyglądali jak greccy bogowie i potrafili traktować mnie tak jakbym była dla nich najważniejsza.
Głuchą ciszę przerwał dźwięk otwierania drzwi.


- Kto tam?- pisnęłam.


Nie musiałam otrzymać słownej odpowiedzi, ponieważ poczułam znajome loki na mojej szyi. Harry położył swoje nogi po obu stronach mojego ciała, po czym przytulił mnie tak, by nic mi nie zrobić.


- Kochanie… Przepraszam… Tak cholernie przepraszam.- wyszeptał.
- Nie. To ja zawiniłam. Jestem głupia. Przepraszam.
- Zachowałem się jak dupek.
- Kocham Cię, bez względu na wszystko.
- Naraziłem Cię na niebezpieczeństwo.- kontynuował recytowanie listy swoich rzekomych win.
- Nie. Przestań.
- Ale…
- Proszę.
- Kocham Cię. Przepraszam.


Nasze usta zdawały się być stworze tak, aby mogły idealnie do siebie pasować.


- Harry… Słyszałeś moją rozmowę z Lottie?
- Tylko kawałek…
- Przepraszam… Minęło niewiele czasu od rozstania z Lou. Kochałam go… To nie mija tak szybko.
- Wiem i jeśli zdecydujesz, że to z nim chcesz być, pozwolę Ci odejść.
- Teraz jestem tutaj. Z Tobą.
- Wiem i dziękuję Ci za to.
- Przecież nie masz za co.
- Mam. Sprawiasz, że staję się lepszym człowiekiem.


Jego słowa rozczuliły mnie.


- Boże… Tak bardzo Cię potrzebuję.- wyszeptałam.- Znam Cię tak krótko, a jednak…
- To nie czas ma znaczenie, a uczucie.
- Nie podejrzewałam Cię o takie głębokie myśli.
- Mówiłem, że dzięki Tobie zmieniam się.
- Jesteś idealny.
- Daleko mi do ideału.
- Dlaczego tak mówisz?
- Któregoś dnia się dowiesz.- rzucił tajemniczym tonem.
- Nie mogę teraz?
- Nie.. Zaczekajmy trochę czasu.
- No dobrze.


Przez chwilę milczeliśmy.


- Chciałabym wejść do twojej głowy, poszukać mojego imienia i sprawdzić jaką ma definicję.- zacytowałam tweet’a, który ostatnio utkwił mi w pamięci.
- Definicję?- zamyślił się.- Hm… Słodka, miła, niewinna, gotowa do poświęceń, pomocna i piękna osóbka.
- Słodzisz…
- Mówię prawdę.


Ziewnęłam przeciągle, czując jak odpływam.


- Dobranoc, skarbie.
- Dobranoc, Harry.




***



Dzięki obecności pewnego chłopaka u mojego boku, spałam dłużej i spokojniej. Również ten sam chłopak stał się głównym bohaterem moich popapranych snów, które z biegiem czasu stały się odzwierciedleniem mojego idealnego świata. Świata, w którym każdy był szczęśliwy, kochany i niczego nikomu nie brakowało.


- Dzień dobry!- wszyscy, którzy byli na siłach zgromadzili się w kuchni.
- Hej!
- Idziemy dzisiaj do Zayn’a i Lou.- oświadczyła Kate.
- Oh…
- Idziesz?
- Chyba… Chyba tak. Która godzina?
- 16.
- Co?!
- Tak.- zachichotał Niall.
- Boże.


Popędziłam  do sypialni, by zmienić ubrania.


- Gotowa?- Liam wyglądał na zmartwionego na widok śladów po dotyku porywaczy na mojej skórze.
- Tak. Jedziemy?
- Może lepiej, żebyś nie szła do Lou?
- Co? Dlaczego?
- Wiesz… Były chłopak…
- Boże. Czy wszyscy tutaj wszystko wiedzą?
- Raczej tak.
- Super. Liam, jesteśmy dorośli. Nie będę go na siłę unikać.
- No dobrze… Jak chcesz.



***



Kiedy zapytaliśmy o pokój, w którym przebywa Zayn, lekarz prowadzący poprosił Kate do swojego gabinetu.


- Śpi…- szepnęłam do przyjaciółki.
- Nie.- jęknęła łamiącym się głosem.- On nie śpi.
- Jak to?
- Zapadł w śpiączkę.


Łzy spłynęły potokiem po jej bladych policzkach.


- Będzie dobrze. Obudzi się.- zaszlochałam do jej ucha podczas przytulenia.
- Boję się. Lottie, ja się cholernie boję.
-  Ja też, ale wiem, że on nas nie zostawi. Nie zostawi waszego bobasa.
- Dziewczyny, co się stało?- Hazz położył dłoń na moim ramieniu.
- Zayn… Zayn zapadł w śpiączkę.
- O kurwa…


Wieść o jego stanie rozniosła się w naszej grupie bardzo szybko, powodując okropny nastrój u każdego z nas. To był najgorszy moment na  takie zdarzenia. Ciąża Kate był zagrożone przez ten cały stres, przez co każdy był jeszcze bardziej zaniepokojony.


- Pójdę do Louis’a , potem zabiorę Cię na obiadek.- uśmiechnęłam się do Jefferson.
- Nie jestem głodna.
- Ale ona lub on tak.- moja ręka spoczęła na jej brzuchu.- Lecę.


Sala Tommo znajdowała się piętro niżej.


- Hej, Boo…


Chłopak powoli odwrócił owiniętą bandażem głowę w moją stronę, lecz nie odpowiedział.


- Jak się czujesz?
- Nie powinnaś tutaj przychodzić.- jego głos był ledwo słyszalny.
- Czemu?
- Tak będzie lepiej. Nie powinniśmy ogólnie się kontaktować.
- Lou.  Nie masz racji. To, że nie jesteśmy  już razem nie oznacza, iż nie możemy być przyjaciółmi czy coś.
- Nie sądzę.
- Przemyśl to sobie. Wracaj do zdrowia, pa.


Mój żołądek ściskał się na myśl, że mogę już nigdy więcej go nie zobaczyć czy z nim porozmawiać.


- Szybko się uwinęłaś.
- Tak tak.- uśmiechnęłam się sztucznie.- Idziemy?
- Jasne.
 - Hazz, zabieram Kate na obiad. Wrócimy do domu metrem.
- Nie ma mowy, jak skończycie zadzwoń do mnie i przyjadę do was.
- Oki. Do zobaczenia, skarbie.



***



Restauracja znajdowała się chwilę drogi od szpitala. Prowadziło ją stare małżeństwo. Joseph oraz Vanessa mieli swoich stałych klientów, których imiona znali na pamięć, tak samo jak ich ulubione dania. Ja należałam do tej grupy.


- Kogo moje oczy widzą!- Van rozchyliła swoje ramiona na mój widok.
- Dzień dobry!
- Miło Cię widzieć, moja Kochana.
- Mnie również. Poznaj Kate oraz jej maluszka.
- Witaj! Gratuluję błogosławionego stanu!


Staruszka była bardzo miła, a także pobożna jak nikt inny.


- Charlotte, to mój wnuczek Jake.
- Hej.


Dość wysoki brunet pojawił się u boku swojej babci.


- Lottie.
- Jake.- podaliśmy sobie ręce.
- Um…
- To co zawsze?- Jo objął swoją żonę.
- Tak! Kate?
- Hm… Wiele dań mnie zaciekawiło.- odparła.
- Zamów wszystko na koszt firmy. Dziecko musi jeść!- zaszczebiotała Vanessa.
- Nie, nie mogę. Nie muszą państwo.
- Ojojoj. Bez gadania!
- Dziękujemy!


Zajęłyśmy stolik blisko ona.


- Są naprawdę mili!
- Oj wiem. Rodzice zawsze mnie tu zabierali, dopóki nie polecieli do USA.
- Tęsknisz za nimi, prawda?
- Oczywiście…


W jej oczach widziałam strach… Chodziło o Zayn’a, tego byłam pewna.


- Kate...?
- Tak?
- Muszę Ci coś powiedzieć. Długo nad tym myślałam… To była trudna decyzja i będzie mogła wiele zmienić.
- Jezu, Lots. Boję się. Nie masz dobrej miny.

__________________________________________________________


Hej!
Starałam się wprowadzić jakieś dłuższe opisy i dialogi J
Nie wiem czy wyszło czy nie. Ocenę pozostawiam
wam. Patrząc na ilość wyrazów w tym rozdziale, a w poprzednich
mogę jedynie wywnioskować, że mimo iż jest krótszy to bogatszy.
Przykro, że starałam się jak najlepiej opisać sytuację
w tamtym rozdziale, a komentarzy było tak mało.
Cóż…. Whatever. Powiem Wam, że Jake niedługo
pojawi się jako jeden z głównych bohaterów.
Czas na pytania.

Question 1: Jaką decyzję podjęła Lottie?

Question 2: Lou odezwie się do niej jeszcze kiedykolwiek?

Question 3: Jaką rolę odegra Jake w całej historii?

Do następnego.


Little Bird 

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 27




Ostatni raz spojrzałam na Harry’ego. Jego rzęsy spoczywały na policzkach, a usta były lekko rozchylone. Loki krzątały się po całej poduszce, kiedy przytulił koc w poszukiwaniu mnie.


- Kocham Cię.


Wyszeptałam, po czym najciszej jak tylko potrafiłam udałam się na parter. Wszyscy nadal spali. Kilka przekleństw wydostało się wraz z moim westchnięciem, kiedy drzwi na ogród zaskrzypiały podczas otwierania. Ochroniarz pełniący nocną zmianę spał w budce obok bramy, więc bez dalszych problemów wydostałam się na ulicę. Dom Liam’a znajdował się bardzo daleko od Oxford’u, dlatego musiałam po raz kolejny zamówić taxówkę.


- Dziękuję.- powiedziałam, po czym wręczyłam kierowcy kilka banknotów.


Pozostało dziesięć minut do godziny szóstej. Usiadłam na murku obok ustalonego miejsca… Minuty mijały w nieubłagalnej ciszy, którą przerwała dopiero nadjeżdżająca znana mi furgonetka.  Ku mojemu zdziwieniu z środka wysiadł dość przystojny mężczyzna, mający około 38 lat.


- W końcu się spotykamy, Charls.


Tylko Kate może tak do mnie mówić, chuju.


- Przejdźmy do sedna sprawy.- warknęłam.
- Mm.. Zadziorna.
- Spieprzaj.
- Masz pieniądze?


Pomachałam mu przed oczami plecakiem.


- Masz Lou?


Cofnął się, by rozsunąć drzwi. Dostrzegłam Szatyna związanego i zakneblowanego.  Był w okropnym stanie. Podarte ubrania, skóra pokryta brudem oraz licznymi siniakami… Nie wspominając już o ranach. Zakryłam usta dłonią.  Tak cholernie chciałam go stamtąd zabrać!


- Wypuść go, a ja dam Ci pieniądze.
- Nie. Rzuć plecak w moją stronę i dopiero wtedy go puszczę.
- Kurwa.


Zrobiłam co kazał.


- Grzeczna dziewczynka.


Nie zdążyłam się odgryźć, ponieważ wielka, spocona ręka spoczęła na moich ustach. Zostałam zaciągnięta do samochodu.



***



- Co do…- jęknęłam.


Okropny ból rozszedł się falą po moim ciele. Wokół było ciemno i zimno. Nie miałam siły nawet, by się podnieść .


- Ugh… Kurwa.


Nagle otworzyły się drzwi naprzeciw mnie i rozbłysło rażące światło zwykłych najtańszych żarówek.


- Księżniczka się obudziła!


Zauważyłam, iż moje ręce i nogi były unieruchomione.


- Jak się masz?- zapytał.
- Nie udawaj, że Cię choć trochę to obchodzi.
- Masz rację.
- Dlaczego to wszystko robicie?
- Po części dla pieniędzy.
- Po części?


Starałam się ukryć swoje zmęczenie.


- Wyrównuję rachunki z przeszłości.
- Jakie?
-… Twoi przyjaciele ostrzegali Cię, byś nie wychodziła z domu…- zmienił temat.
- Skąd ty to…


Zobaczyłam opierającego się o ścianę Arthura.


- Ty chuju pierdolony.- warknęłam.
- Nie odzywaj się,  mała dziwko!- podszedł do mnie i uderzył mocno w mój policzek.
- Zostawiam Was!- jeden z porywaczy wyszedł.
- Zostaliśmy sami…
- Nie dotykaj mnie!


Jego dłoń bez drgnięcia sunęła wzdłuż mojego uda.


- Pobawimy się?


Splunęłam w jego twarz.


- Mrr…
- Jesteś chory!
- A ty taka niewinna…
- Zabierz te łapy!
- Poproś.
- Chyba Cię pojebało.
- W takim razie…


Ujął między opuszki brudnych palców brzegi mojej bluzki.


- Hm… Tak się nie da…- szybko rozerwał cienki materiał kryjący moją klatkę piersiową.
- Nie. Nie. Nie.- zachłysnęłam się ciężkim powietrzem.
- O. Tak, Mała.                                    


Więzy oplatające zarówno moje kończyny jak i krzesło, zręcznie zostały rozwiązane.


- Nawet nie próbuj.- ostrzegł.


Zerwałam się na równe nogi, lecz Arthur zamknął moje nadgarstki w żelaznych uściskach, ponownie sadzając mnie na krześle.


- Będziesz grzeczna? Jeśli nie to zrobię Ci gorsze rzeczy niż planuję.
- Yhym.


Zniknął gdzieś w ciemnej części pomieszczenia. Wiedziałam, że czekał tylko, aż spróbuję uciec… Mimo iż zdawałam sobie z tego sprawę to właśnie to uczyniłam. Chwilę później rozbrzmiał przeraźliwy rechot mężczyzny.


- Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego co dla nich najgorsze.* - zacytował.- Prawdziwe, nieprawdaż?


Odwróciłam się w jego stronę zdezorientowana.


- Zapraszam!- wskazał na zasłane łóżko, którego wcześniej nie dostrzegłam.
- Podziękuję.- rzuciłam z sarkazmem.
- Nieładnie tak odmawiać.


Kiedy odepchnęłam go od siebie, złapał moje włosy.


- Wyrwę Ci je wszystkie jeśli zajdzie taka potrzeba.



Pulsująca skóra głowy zdawała się palić… Tak jak pozostałe części mojego ciała.


- Leż i się nie ruszaj.


Czułam gorzkie łzy płynące po moich policzkach, gdy zdejmował ze mnie wszystkie ubrania, rzucając przy tym kilka zarówno kąśliwych jak i obleśnych komentarzy.


- No. No.
- Proszę… Proszę nie…- zawyłam.
- Prosisz o co?
- P -Proszę, nic mi nie rób.
- Hm… Nie.


Jednym ruchem rozchylił moje uda , mimo iż z wszystkich sił starałam się, by pozostały zaciśnięte.


- Przy mnie poczujesz się dobrze…


Nagle rozległy się trzy stuknięcia w drzwi.


- Czego do cholery?!- wrzasnął Art.
- Mamy problem!
- Akurat teraz, kurwa?!
- Nic na to nie poradzę! Masz 2 minuty!- ogłosił głos zza metalowej powłoki, po czym jego właściciel odszedł.
- Zabawimy się innym razem.- warknął do mnie.


Wychodząc, uchylił się do tyłu, żeby wepchnąć do środka nikogo innego jak Louis’a.


- O mój boże…- jęknęłam.


Chłopak klęczał na zimnej podłodze, a z jego twarzy brodziła krew.


- Co oni ci zrobili?


Tommo uniósł nagle głowę, jakby wreszcie zdając sobie sprawę z mojej obecności.


- Ch… L… Lottie.


Brzmiał naprawdę słabo. Każda głoska jaką wypowiedział była niewyraźna.


- Poczekaj.- owinęłam się cuchnącym kocem, po czym podeszłam do niego.- Chodź.


Najdelikatniej jak tylko potrafiłam pomogłam mu się podnieść.


- Kurwa.


Posadziłam go na materacu, aby otrzeć bordową ciecz choć po części z jego policzków, czoła, nosa oraz brody.


- Um… Khym. S-Skąd ty.. tu?- wycedził z bólem w oczach.
- Chciałam.. Chciałam Cię uratować.
- Mnie?
- Tak. To takie dziwne?
- T.. Troch..
- Rozumiem.


Wyglądał… Cóż… Okropnie. Nawet w 12% nie przypominał samego siebie.


- Odpocznij.- zaproponowałam, jednak on jakby nie kontaktował.


Niedługo było nam dane cieszyć się ciszą i spokojem, ponieważ już dwadzieścia minut później powróciło trzech mężczyzn.


- Ubierz to.- powiedział jeden, rzucając w moją stronę ubrania.




***



Minął piąty dzień pozbawienia mnie wolności… Byłam brudna, sponiewierana głodna i przede wszystkim przestraszona. Louis codziennie powracał do pokoju, w którym nas  trzymali, z coraz to większymi i gorszymi obrażeniami. Stawał się chudszy i nie mówił, ponieważ po prostu nie mógł. Brakowało mu sił.


- Musimy coś zrobić.- przechadzałam się tam i z powrotem.
- T…
- Nie przemęczaj się.- spojrzałam na niego z czułością i strachem.
- Ew. Jak słodko.- odezwał się ktoś za mną.


Dreszcz, który przeszedł przez moje ciało, przypomniał mi o rwącym bólu w piszczelu. Ból ten był wspomnieniem dnia, w którym sprzeciwiłam się im i zostałam pobita.


- Że też masz jeszcze siły…-  bąknął porywacz.
- Ta.
- Wasi przyjaciele chyba niezbyt się wami interesują, skoro nadal ich tutaj nie ma.
- Ręczę Ci, że niedługo się z nimi spotkasz.


Mężczyzna nie odpowiedział, ponieważ Arthur poprosił go na stronę… Mówiąc „poprosił” mam na myśli, że złapał go za koszulkę i pociągnął w kąt.


- Twój syn ledwo daje radę.- dosłyszałam.


Syn?
Ma syna?
Biedny chłopak.


- Chcę pić. – krzyknęłam.
- I co w związku z tym?
- Że macie mi dać wody.
- Nie.
- Jestem też głodna.
- Obejdziesz się bez tego.
- Ja może i tak, ale on nie.- napomniałam o Tomlinsonie.
- Wytrzymał tyle dni to kilka lub kilkanaście więcej nic mu nie zrobi.
- Zrobi, kurwa.
- Nie bądź taka wyszczekana, Suko.
- Spierdalaj.


Ręka Arthur’a znalazła się w powietrzu, wymierzając mi policzek, lecz w tym samym momencie żelazne drzwi otworzył się.


- Witam!- ryknął przybysz.


Odruchowo odwróciłam głowę, poznając ten głos.


- A  myśleliśmy, że nigdy się nie zjawisz!- zawołał jeden.
- Harry…- pisnęłam cicho.


Wzrok chłopaka momentalnie zatrzymał się na mnie, a jego twarz pobledła.


- Kochasz ją, prawda?- zakpił, jak się dowiedziałam, Tom.
- Puść ją.- syknął Lokaty. Za jego plecami zauważyłam Zayn’a oraz Liam’a.
- Ani się rusz.


Poczułam broń przykładaną do mojej skroni.


- Całkowicie Cię już popieprzyło, Tom.- skwitował Payne.
- Skąd znasz moje nazwisko?


Nazwisko?!


- Myślałeś, że nikt się nie domyśli kim jesteś?- odezwał się tym razem Zayn.
- Tego się spodziewałem.
- Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie lata?


Brzmiałoby to jak pogadanka starych znajomych, gdyby nie fakt, iż byłam na muszce.


- Tu i tam.
- Kim…?


Nie dokończyłam, ponieważ pistolet został mocniej dociśnięty do mojej skóry.


- Charlotte. Poznaj biologicznego ojca Louis’a.- powiedział Harry.
- O-Ojca?!
- Tak, Księżniczko.- zgodził się „Tom”.
- Przecież ty…
- Ukartowałem to wszystko. Pogrzeb był przykrywką dla mojej ucieczki.


 To wszystko jej popieprzone.


- Straciłem wszystko i teraz wy zapłacicie mi za to.- syknął, kierując broń w stronę Zielonookiego.


Wszystko potoczyło się szybko.
Strzały.
Uderzenia.
Krew.
Krzyki.
Zayn upadający na posadzkę.
Policja.


Czułam jak poziom adrenaliny w mojej krwii spadł gwałtownie, kiedy nie byłam już w stanie dłużej utrzyma ć uniesionych powiek.


- Chcesz wrócić do domu?- zapytała Demi, czekająca na zakończenie przesłuchania Liam’a.
- N -Nie… Poczekam.


Złapałam się za bok, okryty grubą warstwą bandażu.


- Co ci się konkretnie stało?
- Nie za wiele pamiętam. - przyznałam.- Ktoś chciał mnie dźgnąć nożem, ale skończyło się na dość głębokiej, ale nie poważnej ranie.
- Miałaś szczęście w nieszczęściu.


Pokiwałam głową, całkowicie zgadzając się z nią.
Szpitalna atmosfera, strachu i niepewności, zdawała się oddziaływać na wszystkich zgromadzonych na korytarzu. Nikt nie mówił. Każdy wpatrywał się jedynie w białe ściany lub wypłakiwał swoje oczy. Widziałam lęk w oczach Demi. Nasze oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. Zayn znajdował się na bloku operacyjnym. Liam był wypytywany przed dwóch detektywów, natomiast Lou spał wycieńczony. Ja również miałam zostać tutaj na noc, jednak nie zgodziłam się mimo okropnego bólu wypełniającego każdy zakamarek mojego ciała. Nienawidzę szpitali. Kojarzą mi się one ze śmiercią.


- Gdzie jest Harry?- zapytała Jo, mama Styles’a oraz Louis’a.
-Pozwolili mu pojechać do domu, przebrać się. Zaraz wróci na przesłuchanie.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.


To był naprawdę straszny dzień… Modliłam się tylko o sen… W moim ciepłym łóżku.


- Lottie. Wracaj do domu. Mark Cię zawiezie. Nic już tutaj nie zdziałasz.
- Nie dziękuję…. Poczekam.
- Kate także musi odpoczywać, a sama przecież nie wróci.

Rzeczywiście. Jest w ciąży, a jestem pewna, iż najadła się wielu nerwów.

- No dobrze…- mruknęłam.
- Lottie pojedzie z wami.
- Lottie?- zdziwiłam się.
- Tak. Siostra moich chłopców.


Odwróciłam głowę. Dostrzegłam niską blondynkę u boku Mark’a.  Jej oczy były opuchnięte od płaczu, a dłonie trzęsły się. Wyglądała na może 16 lat.


- Kate…- dotknęłam jej ramienia, by na mnie spojrzała.- Jedziemy do domu. Chodź.
- Nie!- zaprotestowała.- Zostaję tutaj. Nigdzie się stąd nie ruszam, dopóki nie będę miała pewności, że z Zayn’em wszystko dobrze!
- Musisz dbać już nie tylko o siebie czy Zayn’a.- przypomniałam jej.
- Ugh. Dobra.


Kilka osób, prawdopodobnie również czekających na wieści o stanie swoich bliskich,  zmroziło nas wzrokiem. Cóż…. Oczywiście, że nie powinnyśmy krzyczeć w takim miejscu, jednak wszystkim już puszczały nerwy.


- Wszystko będzie dobrze.- pocieszył nas zmartwiony Mark.
- Mam taką nadzieję. Lottie?


Zareagowałam zarówno ja, jak i siostra Lou.


- Masz na imię Charlotte?- zapytała.
- Tak. Ty też, co nie?
- Yhym. Jesteś…?
- Dziewczyną Harry’ego.
- A nie Lou?
- Nie… Już nie.- odpowiedziałam tonem wypełnionym ukrytym bólem.
- Kocha Cię.- stwierdziła.
- Nie. Sam mi powiedział, że nie.
- Kiedy wrócimy już do domu, opowiem ci coś.
- Dobrze.


Co takiego mogła mieć mi do przekazania?


Idąc wielkim parkingiem wpadłam na Harry’ego, który wartkim krokiem kroczył ku budynkowi.


- Gdzie jedziecie?- jego oczy pomknęły po naszych  twarzach.
- Dziewczyny są zmęczone.
- Dołączę do Was niedługo.


Ucałował czubek mojej głowy, po czym szepnął:


- Kochanie… Nigdy więcej mi tego nie rób.
- Nie mam takie zamiaru.




***



Lottie z zafascynowaniem patrzyła na zdjęcia stojące na komodzie w moim pokoju.

- Mogę już opowiadać?- zapytała.
- Oczywiście,- odparłam z uśmiechem.
- A więc…


 * Cytat z Harry'ego Potter'a 
 _____________________________________________________________

Hej!
Sprawa rozwiązana! Nie chciałam, żeby to stało
się tak szybko, ale nie potrafię przeciągać.
Lepiej, żeby szybciej dowiedzieć się jaka jest odpowiedź
na pytanie niż żeby tekst był monotrony, prawda?
Dość długo jest, co nie? :D
Piszę teraz w Wordzie i sprawdzam czy rozdział ma
wyznaczoną liczbę słów xD
Długo brałam się za pisanie tego rozdziału.
Staram się jak najszybciej je pisać, ale
kończę gimnazjum i teraz mam dużo nauki.
W poniedziałek poprawiałam fizykę i matematykę.
We wtorek EDB, w środę jechałam do lekarza związanego
ze zmianą szkoły. Dzisiaj biologię, a jutro  znowu do lekarza,
więc jak widać jestem dość zajęta.
Czas pytań!

Question 1: Którakolwiek z Was pomyślała, że porywaczem
mógłby być biologiczny ojciec Louisia? :)

Question 2: Jak oceniacie postępowanie Charlotte? Dobrze zrobiła
idą na spotkanie z porywaczami czy jest głupia? xD

Question 3: Zayn przeżyje tę operację?

Question 4: Co może Lottie opowiedzieć siostra chłopców?

Odpowiadajcie na pytania w komentarzach i do następnego :D
 Dodałam nowego bohatera do zakładki :)

Little Bird ♥
Szablon by S1K